Najgorsze ekranowe relacje - Zmierzch: Bella i Edward

Kiedy byłam nastolatką, Mama nie pozwalała mi oglądać Zmierzchu. Jako trzydziestolatka nie mam o to żalu, dlatego, że kiedy wreszcie go obejrzałam uznałam, że nie jest to najlepszy film dla młodej dziewczyny. Jednak z zupełnie innych powodów niż miała moja Mama. 

Z tą historią mam zasadniczo dwa problemy. Pierwszy jest taki, że jest po prostu źle napisana. Działania bohaterów nie mają sensu, postacie nie mają żadnej głębi, celów, motywacji, lęków, ani na dobrą sprawę cech osobowości. Bella jest ‚zwyczajna’, a Edward jest ‚piękny’. Nawet jak na targetowanych odbiorców w gronie gimnazjalistek - to jest za mało. 

Drugi problem jest jednak znacznie poważniejszy. Miliony widzów obejrzało ten film. Nie wiem ilu, ale na pewno sporej części się podobał. A nawet pomijając tragiczne pisarstwo - wzorce relacji głównych bohaterów są naprawdę fatalne. A chcąc nie chcąc, oglądanie szkodliwych wzorów modeluje szkodliwe zachowania. Mówienie, że‚ to jest tylko film i przecież każdy widzi jak to jest złe, jest tylko pobożnym życzeniem. Inna sprawa, że znalezienie pozytywnych wzorców relacji w filmach i książkach jest znacznie trudniejsze niż się zdaje. 

Nie da się omówić problemów w relacji Belli i Edwarda bez zwrócenia uwagi na to kim są bez siebie. Relacje nie rodzą się z próżni. Ich jakość jest wypadkową tego jacy ludzie je tworzą. 

A Bella jest tak bardzo nijaka jak tylko to możliwe. Nie ma żadnych zainteresowań, żadnego pomysłu na swoją przyszłość. Z jakiegoś powodu jest dobra w rozróżnianiu faz mitozy, ale nie wiemy dlaczego. Czy jest dobrą uczennicą, czy może ją to interesuje? Nie wiadomo. Nie interesują jej relacje z koleżankami, ani sukienki. W zasadzie nie interesują jej też książki. Chyba, że o wampirach. Chociaż nawet to nie jest prawdą, bo po kupieniu książki i tak szuka informacji w internecie. 

Bella jest też do bólu naiwna. I o ile bardzo starałam się jej to wybaczyć z uwagi na to, że ma przecież 17 lat, tak nie byłam w stanie, bo przekroczyła moje granice. 

W pewnym momencie, w pierwszym filmie Bella doświadcza dość niebezpiecznego incydentu, w którym otacza ją grupa mężczyzn. Z opresji oczywiście ratuje ją Edward pojawiając się znikąd swoim zabójczo szybkim volvo c30. Czy to zdarzenie w jakikolwiek sposób wpływa na główną bohaterkę? Oczywiście, że nie. Bella w 5 minut zupełnie zapomina, że omal nie padła ofiarą zbiorowego gwałtu. Co więcej, kiedy pare scen później Charlie proponuje jej gaz pieprzowy, ona zbywa to machnięciem ręki. Przecież jest zupełnie bezpieczna. 

Czy Bella dotąd żyła w kolorowej bańce, w której żadnej kobiecie nie stało się nic złego? O ile jakiś poziom naiwności można jej wybaczyć - w tym przypadku jej przejście do porządku dziennego wydaje się absolutnie nierealistyczne. 

A może właśnie taka musi być, żeby nie mieć żadnego problemu z Edwardem mówiącym jej, że w zasadzie jest mordercą.  

Co zaskakujące - Edward również nie ma zbyt wielu cech osobowości, czy zainteresowań. 

Edward jest za to stalkerem i nie ma w tym nic romantycznego. I po raz kolejny jest to głównie zarzut do autorki tej historii. Gdyby wykreować Forks na jakieś bardzo niebezpieczne miejsce i tym umotywować działania Edwarda - miałoby to sens. Albo jeszcze lepiej, Edward mógłby chcieć chronić Belle, bo kiedyś kogoś nie udało mu się uchronić. Tej głębi jednak nie ma. Edward obserwuje Belle jak śpi… bo lubi. Chodzi za nią i obserwuje… bo tak. Bo ona działa na niego jak narkotyk. Przypadkiem okazuje się, że jednak był potrzebny, bo Bella trafiła do ciemnej uliczki, co potwierdza, że jest jej potrzebny, nie wyjaśnia natomiast tego czemu był tam za pierwszym razem. 

Więc kiedy przychodzi nam oglądać ich interakcje - dzieje się dokładnie to co może się dziać kiedy spotykają się takie osoby. Nic. Nie zauważyłam w pierwszym filmie ani jednej sensownej interakcji pomiędzy głównymi bohaterami. Rozmawiają o pogodzie, wspominają o przeprowadzce i ponownym ślubie matki Belli, ale jedynie w suchych faktach. Nie ma tam żadnych emocji, nie ma tam żadnych przemyśleń. I o ile rozumiem, że Bella jest tą szarą myszką, która chce cierpieć w samotności, tak nie rozumiem Edwarda, który w ogóle o to nie pyta. 

Nie wiemy jakie są podstawy ich związku. Dlaczego właściwie tak bardzo się kochają, że oboje nie mogą bez siebie żyć. Edward chce być z Bella, bo… ładnie pachnie? Bella chce być z Edwardem, bo… jest piękny i błyszczy? 

I chociaż zauważyłam kilka scen, które pokazują, że ta dwójka jednak O CZYMŚ ROZMAWIA, to nie dowiadujemy się o czym, bo w tych momentach puszczono nam romantyczną fortepianową muzyczkę. Piękna relacja. 

Nie mam problemu z pokazywaniem toksycznych relacji, ba, nawet przyznaję, że uważam je za bardziej interesujące do oglądania. Nie mam też problemu z pokazywaniem niejednoznacznych relacji, w których dobre i szczere zachowania mieszają się z wątpliwymi, czy toksycznym. Mam jednak spory problem z pokazywaniem toksycznych relacji ubranych w kolorowy papierek romansu. Ogromne znaczenie ma też targetowany odbiorca takiego przekazu. Tutaj odbiorcami miały być nastolatki. I to nastolatki dostały jedną z najgorszych ekranowych relacji opakowaną w sugestię, że tak powinna wyglądać miłość. 

Dziwimy się później ofiarom przemocy domowej. Czemu się na to godziły? Czemu nie odeszły? A może nie wiedziały, że właśnie tak miłość wyglądać nie powinna. 

0 comments